Do spisu treści nr 2'97


Kurier Polityczny
13 Lutego 1997

Caeterum censeo
siła państwa zależy od siły nauki

Przysłowiowe caeterum censeo (a zresztą, uważam, że ...) wygłaszamy dla podkreślenia, że doniosłość głoszonego przez nas poglądu zasługuje na uporczywe powtarzanie. Zwrot ten pochodzi od Katona Starszego (234-139 przed Chr.), który był tak zażartym wrogiem Kartaginy, że każde przemówienie w senacie, niezależnie od tematu, kończył sentencją: ,,a zresztą uważam, że Kartagina musi być zburzona'' - caeterum censeo Carthaginem delendam esse. Z równą uporczywością będzie w Kurierze powtarzane, że siła państwa zależy od siły nauki. Poprzedni szkic cyklu dotyczy tego, jak niemieccy uczeni stawali się twórcami polityki naukowej swego państwa.  


Czy polityka naukowa jest sprawą dla polityków?


    Żyli raz sobie Paweł i Gaweł. Natura poskąpiła im rozumu, ale nie poskąpiła ferworu polemicznego. Spierali się więc dzień w dzień, raz o to, raz o tamto. Paweł zawsze uważał, że trzeba pozwalać sprawom, by szły swoim torem, zaś zapalczywy Gaweł sądził, iż powinno się nieustannie interweniować, jeśli nie ma wszystko iść krzywo.

Na przykład, jednego dnia poszło o jazdę konno. Paweł twierdził, że koń to mądre zwierzę, samo zna kierunek i tempo, wystarczy więc siąść nań i pozwolić mu się nieść. Gaweł zaś perorował, że przeciwnie, jest to zwierzyna głupia i trzeba bez chwili wytchnienia kierować nią cuglami i pobudzać ostrogą.

Albo, innego dnia, spierali się o ogrodnictwo. Paweł głosił, że z sadem - jak z lasem. Sam, bez człowieka, wyrośnie najlepiej i będzie niósł owoce, byle nie przeszkadzać. Gaweł zaś, który miał kawałek ogrodu, nie tylko był przeciwnego zdania, ale czynnie swym zachowaniem to zdanie wspierał. Grządki podlewał nawet w deszcz, chuchał na bratki, by było im cieplej, a małą jabłonkę ciągnął za wierzchołek, by szybciej rosła.

    Oto jest spór pseudoliberała toczony z marksistą, który najpierw odniesiemy do szerszgo tła gopodarki, by się potem skoncentrować na jego związku z polityką naukową. W pewnym sensie ci dwaj panowie są sobie bliscy. Jednako ignorują problem relacji między prawami natury i działalnością człowieka, Tyle, że gdy idzie o prawa natury rządzące gospodarką (określane jako niewidzialna ręka), to pseudoliberał zdaje się na te prawa bez reszty i nic nie widzi do robienia dla państwa, podczas gdy marksista istnieniu ich zaprzecza i wszystko powierza woli państwa, w które się wciela Partia Klasy Robotniczej.

Choć tak przeciwstawne, postawy te po równi prowadzą do tego, że nie da się sformułować pytania o stosunek ludzkich działań do praw natury rządzących ŻYCIEM, w tym życiem gospodarczym (bo wedle jednych praw takich nie ma, a wedle drugich załatwiają one wszystko). Postawienie pytania to warunek konieczny odpowiedzi. Trzeba jej szukać gdzieś w zdolności materii do samoorganizacji, której teoria jest związana z teorią chaosu - z uwzględnieniem w tej dziedzinie czynnika ludzkich świadomych działań.

Nie miejsce tutaj na te dociekania, ale trzeba je uprawiać, żeby wiedzieć, jak zaprzęgać żywioł gospodarczy do pomnażania dobrobytu i jak modyfikować sam żywioł, by jeszcze lepiej służył tym celom. Tak wyważone stanowisko ma cechować liberała, odróżniając go tym od dewiacji pseudoliberalnych.

Postępowanie Gawła jako ogrodnika nie odbiega od praktyki partii radzieckiej, choćby w odniesieniu do ogrodnictwa. Nadaje się na anegdotę, ale pochodzi z relacji naocznych świadków, jak to kołchoz gdzieś na Litwie dostawał z Moskwy, z Centralnego Urzędu Planowania (który z kolei podlegał Biuru Politycznemu) szczegółowe dyrektywy, którego dnia kalendarzowego należy sadzić pomidory.

Na przeciwnym biegunie jest hasło zerowej obecności państwa w gospodarce, a także program całkowitej nieobecności państwa w badaniach naukowych, nawet wtedy, gdyby szło o ich wykorzystanie dla bezpieczeństwa państwa. Jest to temat obecnego eseju, ale żeby mu podołać, potrzebujemy szerszego kontekstu.

Przyda się do tego celu polemika Mariana Guzka z Leszkiem Balcerowiczem na łamach ,,Wprost'' (nr 6 z 9 lutego 1997, s.42) pt. Fałszywy bilans. Autor słusznie się dziwi, że prof. Balcerowicz (w nrze 3 ,,Wprost'') nic nie wspomina o roli partii komunistycznej i jej ideologii w psuciu gospodarki, całą winą obarczając ,,wszechobejmującą rękę państwa''.

Uzupełnijmy problem prof. Guzka spostrzeżeniem, że destrukcyjne skutki etatyzmu są po części niezależne od ideologii, jak to diagnozowal Milton Friedman   [szukaj w jego tekście frazy ,,military juntas''], ale tylko po części. Najbardziej tępy rząd wojskowych nie potrafi tak zniszczyć gospodarki, jak to potrafi ,,jedynie naukowa'' ekonomia polityczna socjalizmu (można o tym poczytać np. u T.G. Asha na stronach opisujących gospodarkę NRD w jego książce ,,W imieniu Europy'', Londyn 1996, wyd. Aneks).

Ma to parę powodów. Między innymi ten, że generał, czy nawet kapral, nie ma ambicji rozstrzygania problemów filozoficznych i naukowych. Politbiuro natomiast decydowało nie tylko o tym, że ,,Boga niet'', lecz także w sprawach teorii względności (,,reakcyjna teoria czwartego wymiaru wyrzucona na śmietnik historii''), w sprawach genetyki (o Łysence śpiewali pochwalnie konsomolcy, że nie daje ich ,,duraczyć'' genetykom imperialistycznym), w sprawach językoznawstwa (słynna praca Stalina o błędach lingwisty tow. Marra). Jak ideologiczny dyktat w nauce osłabiał ZSRR wspomina np. studium G.Simona o przyczynach upadku ZSRR   (por. odc. ,,Delegitimation of the Soviet System'').

    Ingerencja partyjnej ideologii w naukę osłabiała ZSRR. Np. walka z logiką matematyczną toczona w imię tzw. logiki dialektycznej znacznie opóźniła rozwój informatyki, a negatywny stosunek do teorii względności zwolnił rozwój fizyki atomowej.

Nie trzeba jednak mylić ingerencji ideologii w naukę z ingerencją państwa. Gdy dla potrzeb miltarnych informatyka i nowa fizyka okazały się niezbędne, przywódcy sowieccy dali sobie spokój ze skrupułami ideologicznymi i zaangażowali w badania gigantyczne środki. Skutki były zauważalne: doścignięcie USA w produkcji bomby jądrowej, a nawet przejściowe prowadzenie w programie kosmicznym. Ostateczny bilans nauki w ZSRR nie mógł dorównać amerykańskiemu, przy tak słabym zapleczu cywilizacyjnym i absurdalnej gospodarce, ale nakłady państowe nie pozostały bez znaczących skutków.

Przypominanie takich rzeczy może się wydać wyważaniem otwartych drzwi, czyli jawnym truizmem. Przecież wie nawet słaby uczeń, że amerykański projekt bomby atomowej, że budowa pierwszych maszyn cyfrowych w Anglii i USA, że eksploracja Kosmosu, były to wszystko kolosalne przedsięwzięcia państwowe, o których marzyć by nie mogła jakaś oddolna korporacja uczonych czy nawet wielki biznes.

To prawda, że np. polskim matematykom udało się stworzyć w latach międzywojennych płodną szkołę naukową przy minimalnych nakładach państwowych (na etaty profesorskie, kredę do tablicy itp.), ale dotyczyło to matematyki, a nie badań eksperymentalnych i to w okresie, gdy do jej uprawiania wystarczał ołówek i kartka papieru; dziś już trzeba pokaźnej mocy komputerów.
Godne jest uwagi, że komputery w USA i Anglii powstały dzięki koncentracji środków motywowanej celami militarnymi podczas drugiej wojny światowej. Np. w Wielkiej Brytanii komputery wyłoniły się jako kontynuacja badań kryptograficznych Alana Turinga, do których pierwszym impulsem była - przypomnijmy - akcja polskiego wywiadu pod kryptonimem ,,Enigma''.   Natomiast w Niemczech hitlerowskich wybitny pionier informatyki Konrad Zuse nie miał pieniędzy np. na lampy próżniowe (jego maszyny pracowały na przekaźnikach magnetycznych), toteż Niemcy przegrali ten wyścig z Amerykanami. Hitler miał powiedzieć (jak głosi pewien przekaz) do Alberta Speera, że do wygrania wojny trzeba mu bohaterstwa żołnierzy, a nie jakichś liczydeł.

    No więc, mamy oczywistość co do konieczności państwowych projektów badań naukowych i państwowych pieniędzy na ich realizację. Z niej wynika, uzyskując także znamię truizmu, odpowiedź twierdząca na tytułowe pytanie. Brzmi ona: istotnie, polityka naukowa jest sprawą dla polityków tak samo jak dla naukowców (co do wkładu właściwego uczonym, zob. poprzedni odcinek ceterum censeo).

Niestety, nie wydaje, żeby to było truizmem w Polsce. Owszem, jest nim w Niemczech, Anglii, Francji, USA i w paru innych miejscach (por. podane w tym numerze odniesienia do badań w Los Alamos oraz do projektu NATO dotyczącego Internetu ). Nie ma jednak wzmianki o polityce naukowej ani w projekcie polskiej konstytucji (choć znalazł się tam taki detal, że studia powinny być bezpłatne), ani w projektach rządowych, ani w programie choćby jednej partii politycznej, nawet takiej partii intelektualistów, jaką jest Unia Wolności.

Co do Unii Wolności, to nasuwa się supozycja jeszcze bardziej niepokojąca. Mianowicie, że sprawa polityki naukowej państwa jest przez nią pomijana świadomie - jako nie dająca się [rzekomo] pogodzić z ideą liberalizmu (coś jakby postawa Pawła z naszej powiastki). Tak przedstawiciel ,,Kuriera Politycznego'' odebrał poglądy Przewodniczącego UW wyrażone w rozmowie o ewentualnym wykorzystaniu ,,Kuriera'' jako forum Unii Wolności. Tę interpretację trzeba traktować z rezerwą; być może, zaszło jakieś nieporozumienie. Toteż warto ją tu sformułować z należytym znakiem zapytania, by stworzyć sposobność do wyjaśnienia tak ważnej sprawy.
Niech posłuży do tego następujący zbiór pytań, jakby ankieta adresowana do środowisk politycznych i akademickich.
  1.   Czy terminowi polityka naukowa państwa, przysługuje jakiś sens, czy też jest to bezsensowna zbitka słów, której nie należy dopuszczać do słownika politycznego?
  2.   Jeśli uważasz ten zwrot za sensowny, to podaj jego własną definicję lub rozważ następującą: polityka naukowa jest to ta część polityki państwa, która
    (a) stwarza ramy prawne   dla efektywnego uprawiania nauki,
    (b) określa strategiczne dla gospodarki i bezpieczeństwa państwa działy badań   z uwzględnieniem współpracy i konkurencji międzynarodowej,
    (c) zapewnia środki na realizację badań strategicznych oraz na infrastrukturę dla całej nauki, np. telekomunikacyjną, jak dotacje z budżetu, regulacje prawne sprzyjające inicjatywom nie-rządowym itp.
    (d) buduje system współdziałania między władzą polityczną, środowiskiem naukowym i sferą gospodarczą.
  3.   Czy projekty praktycznej realizacji pozycji takich, jak (a)-(d) z punktu 2 powinny się znaleźć w programach partii politycznych?
  4.   Czy obowiązek prowadzenia przez państwo polityki naukowej powinien być zapisany w konstytucji?
  5.   Jak ukształtować mechanizmy gwarantujące maksymalną autonomię nauki - konieczną dla skuteczności badań i zarazem wynikającą z praw człowieka i obywatela - przy jednoczesnym prowadzeniu przez państwo polityki naukowej?
Odpowiedź na ostatnie pytanie nie da się zawrzeć w jednym czy paru zdaniach. To sprawa wielkiego projektu legislacyjnego i organizacyjnego. Należało jednak umieścić to pytanie, by wydobyć wagę problemu.

Gdy się porówna doniosłość istnienia polityki naukowej ze skalą jej ignorowania i zaniedbań, którymi grzeszą współcześni sarmaci, to ręce same składają się do modlitwy. Oby Opatrzność zechciała nam zesłać nowego Piotra Skargę, który by przemówił do sumień polityków, naukowców i całego narodu. Jeśli się taki nie pojawi, to spełnią się słowa innego proroka (a raczej prorokini) - ,,zobaczyta chłopy, będzie rosła wielka puszcza w środku Europy''.  


Do początku strony

Do spisu treści nr 2'97
URL - http://www.pip.com.pl/kp-uw/