Do spisu treści nr 4'97


Kurier Polityczny
30 Kwietnia 1997

 
O Sprycie Historii
na podstawie opowieści Asha

Wybitny historyk z Oksfordu Timothy Garton Ash napisał dzieło, które w polskim przekładzie nosi tytuł, wiernie przełożony z angielskiego, W imieniu Europy. Niemcy i podzielony kontynent, ,,Aneks'', Londyn 1996 (oryginał ukazał się w 1993). Poprzedziły je książki o NRD, o polskiej rewolucji ,,Solidarności'', o roku 1989 widzianym z Warszawy, Budapesztu, Berlina i Pragi.

Nie ma więc przesady w powiedzeniu, że Ash jest szczególnie kompetentny w opisie i wyjaśnianiu fenomenu upadku komunizmu i dramatycznych zmian mapy Europy. To wystarczający powód, by zagłębić się w jego książkę, jeśli chce sie poznać i zrozumieć owe procesy. Ale jest powód do lektury jeszcze bardziej kuszący - fundamentalne pytanie o naturę procesów historycznych. Z niego się biorą inne pytania tej ksiązki, ono w znacznej mierze określa tok narracji.

Ash nie forsuje określonej filozofii historii. Ale jest świadomy jej wielkich pytań i tak prowadzi narrację, że czytelnik sam może próbować odpowiedzi na podstawie dostarczanych mu faktów. To jest szczególna zaleta i urok tej książki.

Może byłoby trudniej o tak wyważone i wolne od tendencji opowiadanie, gdyby Ash przynależał do którejś z nacji kontynentalnych, był Niemcem, Francuzem, Polakiem, czy Rosjaninem. Spojrzenie spoza Kanału La Manche daje mu większy dystans.

Fundamentalne pytanie o historię dotyczy stosunku między tymi jej czynnikami, które oddaje się słowami konieczność, przypadek, wolne działanie ludzkie. Jedno ze stanowisk w tym sporze, ile jest w dziejach czego, dobrze się wysławia polskim porzekadłem ,,człowiek strzela, Pan Bóg kule nosi'', mówiącym o nieprzewidywalności skutków ludzkich poczynań. Protestował przeciw temu Norwid w zdaniu ,,bo to nieprawda, że dzieje są zamęt'' i że ich ,,anioł dogląda z wysoka''; ta sama myśl w wersji laickiej odwołuje się do planu czy software'u Ewolucji.

Te pytania nabieraja jeszcze wigoru, gdy badany proces zakończył się wielkim sukcesem, spełniając pragnienia wielu narodów i dążenia wielu aktorów politycznej sceny. Sukces - by raz jeszcze skorzystać z przysłowia - ma zawsze wielu ojców, w odróżnieniu od klęski, do której nikt nie chce się przyznać. To powoduje szczególne trudności w badaniu historycznym dotyczącym dziejów współczesnych, gdy żyją i kształtują opinie liczni pretendenci do roli ojców. Stwarza to szczególnie delikatną sytuację w ocenie źródeł, której Ash jest w pełni świadom, i z którą sobie dobrze radzi, także dzięki poczuciu wyrozumiałego humoru.

Omawiana książka dotyczy przede wszystkim tego składnika całego procesu, którym były koncepcje, plany, motywy i poczynania polityków niemieckich. Tych po stronie zachodniej i tych po wschodniej. Skoncentrujmy się na celach i dylematach tych pierwszych. Ich motywacje są ciekawsze, bo w pełni autonomiczne oraz powiązane z ostatecznym zwycięstwem.

Ten fakt wygranej zmusza do szczególnej wnikliwości badawczej, łatwo bowiem o złudzenie, że ich działania były w pełni racjonalne, skoro zakończyły się sukcesem. Ash ma ostrą świadomość tego problemu, toteż zwraca bacznie uwagę na te fakty i źródła, które pozwalają wyważyć to właśnie, ile było tu zasługi i czyjej, a ile przypadku. Chiałoby sie też dodać: ile konieczności?

Wprawdzie problemu, czy był konieczny upadek komunizmu, historyk nie jest skłonny podejmować; trudno nań odpowiedzieć na podstawie samych przesłanek historycznych. Można jednak badać, czy bohaterowie jego opowieści przewidywali ów upadek jako konieczny, czy nie, oraz na ile taka lub inna postawa kierowała ich myślami i decyzjami. W tej sprawie Ash przytacza dostatecznie wiele danych na to, że politycy niemieccy nie doceniali słabości komunizmu i Związku Radzieckiego, a w konsekwencji NRD. Nie liczyli sie tedy z jego upadkiem w perspektywie czasowej ich własnej działalności. A zatem ich polityka zmierzająca do zjednoczenia musiała wychodzić z całkiem innych przesłanek.

Aktywny czytelnik Asha, który konfrontuje z własnymi poglądy opisywanych w książce postaci, zadaje sobie pytanie, skąd ta ich wiara w trwałość systemu komunistycznego. Czyni to zwłaszcza wtedy, gdy sam w tę trwałość nie wierzył, gdy wydawało mu się oczywiste, że tak skrajny absurd ekonomiczny musi mieć w sobie samym zalążek autodestrukcji. Dlaczego nie mieli tej oczywistości wytrawni politycy i politolodzy?

Gdyby taki czytelnik miał im przypisywać poglądy apriorycznie, dedukując, że to, co racjonalne jest uznawane przez wszystkich racjonalnie myślących, to nie wiele by wtedy zrozumiał z niemieckiej Ostpolitik. Lektura Asha uwalnia od takiego aprioryzmu, dostarczając danych empirycznych do obrazu polityków, którzy budowali swe konstrukcje na aksjomacie niewzruszalności systemu komunistycznego. To wyjaśnia nie tylko ich poczynania do roku 1989, ale także szkodliwe w skutkach niedoszacowanie ruiny gospodarczej NRD, co poważnie zakłóciło kalkulacje kosztów zjednoczenia.

Na czym zatem budowali swą politykę? Istota ich myślenia zawiera się z jednej strony w słowie Annaeherung (zbliżenie), a z drugiej w tradycyjnym widzeniu Rosji jako wielkiego aktora polityki europejskiej, z którym zawsze Niemcy musieli się liczyć jako z silnym partnerem. Odwieczność Rosji i jej niezniszczalność (doświadczona przez Niemców na własnej skórze w drugiej wojnie światowej) przesłaniała fakt, iż toczy ją ciężka choroba ekonomiczna, nawet jeśli to drugie też uznawano.

Nie widać jednak, by wielu było polityków tak diagnozującyh chorobę. Przeczy temu pierwszy z wymienionych członów - idea zbliżenia. Rozwijała się ona w polu oddziaływania wpływowej doktryny konwergencji, modnej wśród zachodnich intelektualistów, politologów etc. Był to pogląd, że każdy z konkurujących systemów, kapitalistyczny i komunistyczny, ma swe wady i swe zalety. Gdy w wyniku ewolucji każdy z nich będzie zmniejszał swe wady i naśladował u drugiego zalety, będą one coraz bliższe sobie wzajem, a świat dorobi się w ten sposób systemu optymalnego.

Ten dobrodusznie naiwny pogląd nie musiał dominować wśród niemieckich polityków. W każdym razie, nie określał on myślenia po stronie chadeckiej, ale stwarzał ogólny klimat, w którym myślenie każdego musiało przebiegać inaczej niż by to było w odmiennym klimacie (trzeba sie przecież liczyć z wyborcami).

A co się tyczy SPD, to z pozycji socjaldemokratycznych system komunistyczny jawi się jako wielkie wypaczenie słusznej idei, z czego wynika, że jeśli pozbędzie się wypaczeń, to będzie OK. A przecież zaczął się ich wyzbywa choćby za Chruszczowa, czemu więc ten proces nie miałby się rozwijać?

Ta supozycja o możliwości poprawienia się grzesznika jest niesłychanie ważna praktycznie. Natychmiast bowiem prowadzi do dyrektywy, żeby mu w tej poprawie pomagać. Ale żeby dał on sobie pomagać, trzeba być względem niego wyrozumiałym, taktownym, szczerze i przekonująco życzliwym. Najważniejsze więc nie dopuścic do tego, by stał się nieufnym i podejrzliwym, bo wtedy nie da się mu pomóc.

To ostatnie tłumaczy, co Ash doskonale pokazuje, irytację polityków niemieckich pod adresem polskiej ,,Solidarności''. Jak nikt inny w świecie, drażniąc Moskwę, psuła ona całą te misterną, wielce - jak się wydawało - inteligentną konstrukcję. A miała konstrukcja ta służyć nie tylko dobru Niemiec, lecz dobru całej podzielonej Europy. Było to więc w mniemaniu autorów owej polityki ich działanie ,,w imieniu Europy'', jak o tym mowa w tytule książki (In Europe's Name. Germany and the Divided Continent), co fatalnie psuli nic z tego nie rozumiejący Polacy. Ash zwraca uwagę na odmienności w tej materii między CDU/CSU i SPD, ale zarazem pokazuje, że były to różne mutacje tej samej idei zbliżania.

Poza myślą o zbliżeniu między blokami, na które liczono (nie bez wpływu breżniewowskiej retoryki odprężenia, KBWE itd.), w słowie Annaeherung mieściło się dla Niemców także odniesienie do stosunków między Republiką Federalną i NRD. Był to sens konkretniejszy i cieplejszy, bo dotyczył nie bloków lecz ludzi - mówiących tym samym językiem, będących dziedzicami tej samej historii. Polegało to na staraniach, by władze NRD zechciały pozwolić władzom RFN na pomaganie obywatelom NRD. Chodziło o wyjazdy, odwiedziny, przysyłanie paczek itd. Każdą zgodę NRD w tej materii odnotowywano jako sukces strony zachodniej.

Oprócz pomocy humanitarnej dla obywateli, była też wielostronna pomoc dla NRD-owskiego państwa. Strona zachodnia łożyła np. na utrzymanie po stronie wschodniej połączeń drogowych i kolejowych (jak się potem okazało, niewiele z tych funduszy zostało wydane zgodnie z przeznaczeniem). Spektakularne były miliardowe kredyty dla NRD, i to udzielane przez rządy chadeckie, ze szczególnym w tym udziałem Franza Josepha Straussa w 1983. Zdaniem G.Mittaga, odpowiedzialnego wtedy w NRD za gospodarkę, gdyby nie ten kredyt, doszłoby w NRD do poważnego kryzysu i rozruchów o nieobliczalnych konsekwencjach (Ash, s.197n). Tak zaczął się proces, o którym czytamy, co następuje.

Czołowi ekonomiczni decydenci NRD byli coraz bardziej zaniepokojeni rosnącym długiem zagranicznym i uzależnieniem szans jego spłaty od ekonomicznych i finansowych układów z Niemcami Zachodnimi. [...] W roku 1970 dług netto NRD w twardej walucie wynosił najprawdopodobniej około 2 miliardów marek. Do roku 1980 urósł do 25 miliardów. [...] Żaden kraj [w bloku wschodnim] nie importował tyle co NRD towarów konsumpcyjnych nie podejmując żadnych prób reformy gospodarczej.

NRD najmniej była skłonna do reform, jak wiemy, ze względów pryncypialnych, ale też i najmniej była do nich zmuszona, mając nad sobą zachodni parasol. Tworzyły go nie tylko kredyty, ale i bezzwrotne darowizny siegające kwoty (jeśli nie liczyć wielu kwot nie ujawnionych) 14 miliardów DM (por. s.200).

Polski czytelnik może sobie policzyć, że po zsumowaniu darowizn i kredytów wychodzi tyle mniej więcej w markach, ile PRL miała pod koniec długu w dolarach. A że obywateli w PRL było ponad dwa razy więcej niż w NRD (przy wartości dolara między 1.5 i 2 DM), na obywatela NRD przypadało zdecydowanie więcej włożonych weń przez Zachód dewiz niż na jego sąsiada z za Odry. Należy ten rachunek dedykować rodakom, którzy byli pod urokiem NRD-owskiego ,,dobrobytu'', nie bacząc, że absurdalność ekonomii w NRD była jeszcze większa niż w PRL (coś się więc powinno było nie zgadzać).

Ta żenująca słabość gospodarki NRD - dodajmy - skrywana hurra optymistyczną propagandą, że kraj należy do potęg gospodarczych świata i jest prymusem ekonomicznym całego bloku, musiała cały ten blok wiele kosztować i przyspieszyć jego upadek. Ash (s.201) pisze.

W memorandum sporządzonym na początek roku 1990 ówczesny członek Politbiura Werner Krolikowski określił obrazowo sytuację finansową NRD, w której jedynym wyjściem jest strzelenie sobie w łeb.
Niewykluczone, że myśl o zadłużeniu i zależności od Republiki Federalnej miała paraliżujący wpływ na wielu wschodnioniemieckich polityków i urzędników państwowych pozbawiając ich resztek wiary w system i woli jego obrony zwłaszcza przed Niemcami Zachodnimi.

Oczywiście, odpowiedni stopień frustracji oraz niepohamowana nostalgia za prawdziwą marką musiały ogarnąć całe społeczeństwo NRD-owskie (,,Gdzie są marki z tamtych lat'' - śpiewali demonstranci w Lipsku jesienią 1989).

Dość szczegółów, spróbujmy dojść do ogólnego morału. Niech doń wprowadzi zdanie Asha (s.489): Historia Ostpolitik jasno pokazuje, jak mało możemy być pewni skutków podejmowanych działań.

Jeśli ukute przez Hegla pojęcie ,,sprytu historii'' (List der Geschichte), ma gdziekolwiek zastosowanie, to trudno o lepsze niż w tej historii. A właściwie, trzeba by jeszcze uzupełnić Hegla o pojęcie ,,dowcipu historii''.

Oto politycy Niemiec Zachodnich osiągnęli swój wymarzony cel - zjednoczenie - postępując odwrotnie niż powinni byli postępować, a jednak dzięki temu przyczynili się do osiągnięcia celu. Powinni byli bowiem wiedzieć, jak bezsilna jest gospodarka socjalistyczna i przyspieszać jej koniec przez odmawianie wszelkiej pomocy. To, że ją ratowali, mogło oddalić zjednoczenie jeszcze na długo, gdyby tylko druga strona wykorzystała pomoc na reformę i modernizację gospodarki, stając się przez to silniejsza. Tak się jednak nie stało, ponieważ nierozum strony zachodniej został pięknie zrównoważony przez nierozum strony wschodniej.

Czyjaż to może być sprawka jak nie dowcipnego Sprytu Historii?

Witold Marciszewski


URL - http://www.pip.com.pl/kp-uw/

Do początku strony

Do spisu treści nr 4'97