O społeczeństwie informacyjnym wypowiadają się uczeni, politycy, biznesmeni i dziennikarze. To “modny” temat, który łatwo rozpala emocje, każdy twierdzi, że zna się na nim i może z miną mędrca prorokować przyszłość świata. Postanowiliśmy, że wtrącimy swoje trzy grosze do tej ogólnoświatowej dyskusji, wysłuchując argumentów za i przeciw. W ubiegłym tygodniu (CW nr 33 z 20 września) zabrali głos Edwin Bendyk, publicysta tygodnika POLITYKA i Przemysław Gamdzyk, nasz redakcyjny kolega. Dzisiaj przyszła kolej na naukowców: Marka Hetmańskiego z Uniwersytetu Marii Curii Skłodowskiej w Lublinie i Krzysztofa Szymborskiego, Skidmore College w USA.

Sławomir Kosieliński

 

CZY ISTNIEJE SPOŁECZEŃSTWO INFORMACYJNE?

Pojęcie społeczeństwa informacyjnego jest faktem tak w sferze ideologicznej, jak i sferze faktów. I chociaż nie wywołuje już zbytnich emocji, to jednak nadal odnosi się do wielu realnych i ważnych faktów z życia społecznego, polityki i techniki. Właściwie społeczeństwo informacyjne wciąż się wyłania i dlatego trudno uchwycić jego realny kształt.

Marek Hetmański

 

Ideologiczne spory o istotę społeczeństwa zdominowanego przez środki globalnej łączności, masową kulturę i techniki informatyczne są już faktycznie przebrzmiałe i w tym ma rację Edwin Bendyk (CW nr 33). Sądzę, że nie ma jej jednak, gdy pisze, że jego “wartość opisowa jest równie mała”. Dyskusje socjologów i politologów (podchwycone przez polityków zachodnich) z przełomu lat 60. i 70. na temat natury społeczeństwa zdominowanego przez przetwarzanie informacji nie są kontynuowane z takim natężeniem dlatego, że nastąpił w ogóle “zmierzch ery ideologii”. W miejsce sporu, który z terminów – “społeczeństwo wiedzy” (Peter Drucker), “era informacji trzeciej fali” (Alvin Toffler), “społeczeństwo telematyczne” (James Martin) czy “społeczeństwo nadmiaru informacji” (M. Marien) – lepiej oddaje sens nowopowstałego zjawiska uwagę badaczy i teoretyków zaprząta obecnie jego rzetelny, trudny opis. Dokładniej – skala zjawiska, jego zmienne postaci, metody pomiaru, szacunki skutków technik telekomunikacyjnych w sferze psychicznej, kulturowej. Empiryczne zagadnienia nie mogą jednak przesłonić kwestii teoretycznych i dlatego zawsze ważne będą pytania o to, czy społeczeństwo informacyjne jest lepsze od przemysłowego, czy zagraża ono wolności jednostki lub czy będzie dominować w całym świecie czy tylko w pewnych jego częściach.

 

Nic nowego

Rację mają ci, którzy twierdzą, że społeczeństwo informacyjne nie jest wynalazkiem zrodzonym dopiero w połowie mijającego stulecia. Tak na prawdę mianem tym można określić niektóre społeczności i czasy, zwłaszcza poprzez kontrast z innymi epokami i społeczeństwami.

Rozkwit Cesarstwa Rzymskiego łączył się bez wątpienia z efektywną infrastrukturą informacyjną wyróżniającą się na tle niedostatku pod tym względem innych społeczności antyku. A w XIX stuleciu epokowe wynalazki telegrafu, agencji informacyjnych czy wysokonakładowej prasy w niektórych społeczeństwach (brytyjskim, niemieckim czy amerykańskim) ustanowiły nowe techniki informowania i komunikacji spełniające warunek globalizacji. Miało to zresztą miejsce w okresie intensywnego rozwoju przemysłowego, gospodarki surowcowej (węgiel, stal), przy jednoczesnym analfabetyzmie szerokich mas społecznych.

Wskazuje to wszystko na fakt, iż nie ma wyraźnej granicy czy koniecznego wynikania między społeczeństwem industrialnym (drugiej fali, jak pisze Toffler) a społeczeństwem informacyjnym (trzeciej fali). To drugie wcale nie znosi pierwszego i mogą one pojawiać się w tym samym czasie w niewielkim oddaleniu. Sądzę, że w tym właśnie tkwi specyfika współczesnej cywilizacji – współistnienie społeczeństw “bogatych w informację” i takich, które zaledwie wychodząc z okresu agrarnego rozpoczynają uprzemysłownie i jednocześnie przyswajają najnowsze zdobycze telematyki, słowem są “pomiędzy”. W zasadzie w każdym rodzaju społeczeństwa można byłoby wykazać owe współistnienie tak różnych elementów, które pokazuje, że w przypadku społeczeństwa informacyjnego nie mamy do czynienia z absolutną odmiennością a tylko z emergentnym zjawiskiem o zmiennym stopniu nasycenia różnymi technikami informacyjnymi. Jeśli tylko uświadomi się sobie ten fakt, to ideologia (czy utopia) społeczeństwa informacyjnego ustąpi miejsca intrygującemu i ale jednocześnie trudnemu zadaniu śledzenia tych zależności.

 

Informatyka to nie wszystko

Jeśli nie ma wyraźnych granic i radykalnych opozycji, to w czym tkwi istota społeczeństwa informacyjnego? O wiele łatwiej się ją uchwyci, jeśli porzuci się zbyt łatwe (właśnie ideologiczne) jego wyobrażenie poprzez pryzmat komputerowych technologii informatycznych. Informacyjne to nie to samo co informatyczne.

Efektem rewolucji informatycznej wywołanej po wojnie mikroelektroniką, miniaturyzacją, automatyzacją czy nanotechnologiami, które zmieniły większość dziedzin życia gospodarczego, zarządzania, komunikacji czy edukacji jest wiele typów społeczeństw informacyjnych. Mikroelektronika nie stworzyła społeczeństwa informacyjnego jako takiego a tylko kolejną jego postać, którą należy nazwać społeczeństwem informatycznym.

Sądzę, że w tym leży sedno tytułowego problemu wartego dyskusji. Uczestnikami dyskusji winni być zresztą nie tylko socjologowie czy politologowie (najmniej zresztą politycy, którzy kierują się tylko własnym interesem) ale również informatycy (oni wszak praktycznie współtworzą kolejne wersje społeczeństwa informacyjnego), psychologowie, antropologowie, historycy; jest też tu wiele zagadnień dla filozofów (jeśli tylko nie są utopistami).

 

Od mowy do telekomunikacji

Jak zatem zdefiniować społeczeństwo informacyjne bez popadania w ideologiczno-utopijne pułapki czy polityczne wishful thinking? Wydaje się mi to zadaniem względnie prostym: trzeba wyróżnić w dziejach cywilizacji podstawowe środki ekspresji myśli komunikowania się oraz prześledzić ich społeczne skutki. Dokładniej zaś mówiąc, należy odkryć korelację między środkami komunikacji (łączności) i rodzajem więzi społecznych oraz instytucji społecznych przez nie wytworzonych.

Najbardziej elementarny środek komunikacji jakim jest mowa służył już prymitywnym hordom ludzkim do organizacji polowań i zbiorów; dźwięki wyznaczały role społeczne, ich znaczenia (np. intonacja głosu) służyły utrwaleniu prostego społecznego zróżnicowania. Pismo rozbudowało ten mechanizm, głównie jednak dzięki zapisowi znakowemu ułatwiło przekazywanie zbiorowych doświadczeń i ogólnej wiedzy osiadłej (głównie miejskiej) ludności; utrwalenie informacji w różnych nośnikach pozwoliło na jej uwolnienie od kontekstu mowy. Bardziej skuteczny pod tym względem był jednak druk, który zmechanizował proces zapisu indywidualnych i zbiorowych doświadczeń, nade wszystko zaś przyczynił się do upowszechnienia wiedzy i jej wyspecjalizowania się w postaci nauk; stał się podstawą rozwoju nowożytnego społeczeństwa przemysłowego (linearność i sekwencyjność druku jest symbolem linii produkcyjnej zdaniem Marshala McLuhana).

Rzecz cała się komplikuje, gdy pod uwagę weźmiemy kompleks różnych rodzajów telekomunikacji, a więc telegraf, radio, telefon czy sieci komputerowej łączności rozpatrywane razem jako czwarty cywilizacyjny etap. Tu właściwie musiałbym rozpocząć pisanie całej monografii ewentualnie obszernej encyklopedii, naszkicuję zatem to zjawisko tylko ogólnie. Trzeba jednak pamiętać, że psychologiczne i społeczne skutki używania nowych technologii informatycznych są bardzo zróżnicowane.

Bez wątpienia zmianie i zintensyfikowaniu ulegają same ilościowe parametry techniczne komunikacji – czas, przestrzeń, dostępność czy łatwość użycia środków tworzenia, przesyłania i magazynowania informacji. Jest to gwarantowane przez cyfrowy sposób kodowania informacji i jej przetwarzania, który zdecydowanie przewyższa dotychczasowe analogowe formy właściwe dla pisma, tradycyjnego druku, radia czy telewizji. Cyfrowe słowo, znak czy obraz to nowa jakość w komunikacji, pociąga to za sobą jej przystępność, masowość i globalność. Ale techniczna strona zjawiska nie może przesłaniać jej treści, w tym społecznych i kulturowych skutków telekomunikacji.

 

Informacja, która działa

Jeśli wyrafinowana technika multimedialnego zapisu i szerokopasmowego kanału przekazu np. kasowego filmu hollywoodzkiego jest spożytkowywana przez masowego użytkownika w bierny sposób (widz patrzy na ekran przegryzając fistaszki i przysypia w trakcie finału), to jej oddziaływanie nie ma znamion nowej jakości, jest to zwykła konsumpcja masowej kultury. Natomiast gdy udaje się stworzyć szczególny kontekst emocjonalno–intelektualny w trakcie bardzo prostego przekazu słownego (tata opowiada dzieciom bajkę w zmysłowej scenerii ściemnionego pokoju, modulując głos, odwołując się do tajemniczości, strachu i jednocześnie ufności), to efekt może być o wiele głębszy. Prosty komunikat w formie bajki z rozbudowanym kontekstem znaczeniowym może o wiele bardziej przewyższyć w sferze informacynej (semantycznej) wyrafinowany cyfrowy przekaz. Może się okazać, że multimedialność i interaktywność – dwa tak modne terminy – o wiele lepiej charakteryzują tysiącletnie, uświęcone tradycją i uniwersalne przekazy jakimi są mity, legendy, bajki niż współczesne hity masowej kultury.

Co z tego wynika dla dyskusji nad istotą społeczeństwa informacyjnego? Jak sądzę kilka prostych, być może zaskakujących jednocześnie prawd. Powyższy przykład pokazuje, że informacją w sensie zasadniczym – takim jaki nadali jej twórcy teorii informacji i komunikacji Claude Shannon i Warren Weaver – jest ta treść komunikatu, która steruje układem wykorzystującym ten komunikat. Inaczej mówiąc, informacją jest to, co działa, co zmienia, co oddziałuje na otoczenie, przekształca tak twórcę, jak i odbiorcę komunikatu. Z tego punktu widzenia (cybernetycznego i systemowego) w zasadzie bez znaczenia jest to, jak jest informacja kodowana (analogowo, cyfrowo czy hybrydowo), jakie techniczne środki ją utrwalają, przenoszą i magazynują. Ważne jest to czy ona w ogóle działa.

W odniesieniu do komunikacji społecznej jest to jeszcze bardziej ważne i istotne. W zasadzie w strukturze jakiegokolwiek tworu społecznego, niezależnie od czasu historycznego, środków technicznych, ich zaawansowania i skomplikowania, informacją jest ta treść komunikatów i przekazów, która inicjuje działanie ludzi, zawiązuje więzi społeczne, tworzy instytucje, przykuwa uwagę, jest przyswajana (lub odrzucana) ze zrozumieniem, staje się treścią indywidualnych i zbiorowych przeżyć czy pamięci. W tym sensie znacząca informacja różnych komunikatów tworzy strukturę i więzi społeczne, które wtórnie ją spożytkowują. Jest więc tak, że istota społeczeństwa informacyjnego leży nie w rodzaju techniki, lecz w skutkach jakie ona wywołuje, nie w ich skali, lecz jakości spowodowanych zmian.

 

Gdzie jest społeczeństwo informacyjne

Z powyższego wynika jeszcze jedna ważna prawda. Nie należy szukać cech społeczeństwa informacyjnego tylko w krajach o wysokim stopniu rozwoju cywilizacyjnego, gdzie produkt narodowy tworzony jest już w większym stopniu przez przemysł komputerowy niż maszynowo–surowcowy, gdzie ilość komputerów osobistych zrównuje się z liczbą gospodarstw domowych itp. itd. Choć są to ewidentne oznaki zaawansowania technicznego, to nie muszą jednocześnie oznaczać zbudowania społeczeństwa informacyjnego. Bowiem jeśli w odniesieniu do wysokich standardów społeczno–kulturowych tzw. cywilizacji zachodniej – demokracji, wolności słowa i stowarzyszania się, przedsiębiorczości, niezawisłości sądów, rozdziału władzy ustawodawczej od wykonawczej – mają miejsce w jej czołowych krajach, jak USA czy Niemcy ciągłe przypadki (o czym wciąż donosi prasa) kolizji między masowością dostępu np. do Internetu a naruszaniem prawa do tajemnicy, dobrych obyczajów, swobody wypowiedzi, ingerencji instytucji rządowych i państwowych w Internet, to daje to wiele do myślenia.

Z powyższego punktu widzenia współczesna telekomunikacja nie jest jeszcze konstruktywną siłą tworzącą społeczną strukturę na miarę rangi i mocy słowa mówionego czy druku w minionych epokach i dawnych społeczeństwach. Dlaczego tak jest? Sądzę, że perspektywa pół wieku dla cyfrowych technik komunikacyjnych jest jeszcze zbyt mała, aby wykształciły one jakieś stałe i jednoznaczne struktury społeczne. Wszystko się dopiero tworzy, społeczeństwo informacyjne doby rewolucji mikroelektronicznej dopiero się wyłania. Nadmierny zachwyt czy optymizm, jakiemu zdaje się uległ np. Przemysław Gamdzyk (CW nr 33) jest jeszcze przedwczesny, o ile w ogóle uzasadniony. Dopatrywanie się również w Internecie kwintesencji społeczeństwa informacyjnego jest według mnie również wątpliwe i nie do końca uzasadnione, ale to już opowieść na inną okazję.

----

dr Marek Hetmański jest adiunktem na Wydziale Filozoficznym Uniwersytetu Marii Curii Skłodowskiej w Lublinie. Hetman@ramzes.umcs.edu.pl